Jirsa Cook





NALEŚNIKI Z MĄKI Z CIECIORKI

Myślę, że czas to wszystko spisywać. Może łatwiej będzie mi odpowiadać na pytania typu: "A dasz mi przepis?" "A ja to zrobiłaś?"
Motyw:
Ostał mi się tylko ciemny, żytni, wilgotny i ciężki chleb, kocham taki! :) ale na śniadanie wolę coś lżejszego.
Nastawiłam jasny, puchaty chlebek, ale wiadomo - trochę to potrwa a głód już się pojawił :)

Pogrzebałam w szafkach i wyciągnęłam mąkę z cieciorki. Tak! To jest to! :)
Sypnęłam trochę do miski, myślę, że ze 3 kopiate łyżki,
dodałam z łyżkę mąki ziemniaczanej,
łyżkę pszennej,
jajko,
trochę maślanki,
namoczone siemię lniane w odrobinie gorącej wody,
soli i ksylolitu,

zamieszałam i odstawiłam na jakieś pół godziny. Potem potraktowałam to blenderem przez chwilę, bo moja mąka cieciorkowa była dość grubo zmielona i nie wyglądało mi to na dostateczną maziowatość :) Myślę, że mogłyby się rwać bez miksowania.
Samo ciasto było, może nie bardziej gęste od tradycyjnego, ale przez swoją ziarnistą fakturę, która pozostała nawet po blendowaniu (zresztą nie robiłam tego celowo zbyt długo) nie rozlewało się na patelni tak dobrze jak przy zwykłych naleśnikach.
Trzeba sobie radzić :) Kreatywność to podstawa w każdej dziedzinie życia :)
Posiadam po babci kawałek plastiku :) Takie cosik do rozprowadzania ciasta, wygrzebywania z miski, nadawania faktury i co tam tylko trzeba. Zupełnie nie wiem jak to się nazywa :) ale potraktowałam tym ciasto ciapnięte na patelnię tak, jak robią w naleśnikarniach.
Rozprowadziłam okrężnym ruchem cienką warstwą po patelni. Piekły się super, przekładały na drugą stronę no i były nieziemsko pyszne :)








Do tego swojski (od baby na targu) biały ser zmiksowany z odrobiną jogurtu, oleju lnianego, soli i ksylitolu i obowiązkowo konfiturka, tu jeżynowa z moich owoców, które 2 dni temu wisiały na krzaku :)

Konfitura jeżynowa:
Owoce umyć, nic nie ważyć ! :) Pełna swoboda :)
Nalać wody do garczka, tak żeby na oko nie było za dużo, owoce mają być lekko zamoczone czyli cały płyn nie powinien wystawać nad owocami kiedy to połączysz.
Pamiętaj, że po dodaniu cukru objętość płynu się zwiększy ;)
Cukru dajemy mniej więcej tyle, ile wody.
Zamiast cukru można użyć ksylitolu
Gotujemy chwilę wodę z cukrem i zalewamy owoce.
Całość gotujemy trochę i wyłączamy, zostawiamy przykryte. W ciągu dnia ze 2 razy zagotowujemy jeszcze raz i zostawiamy.
Na drugi dzień wlewamy na sito.
Sok zagotowujemy i wlewamy od razu do wygotowanych słoiczków, zamykamy i studzimy do góry dnem.
Owoce chwilę gotujemy, może z 10 minut,  ciągle i energicznie mieszając, przekładamy tak jak sok do sterylnych słoików do pełna i studzimy do góry dnem.
Gotowe! :)

O matko, jak się to opisuje to jakoś strasznie pracowicie to wygląda :) Normalnie to się samo robi przy okazji robienia kawy, stawiania wody na herbatę, coś tam przemieszamy i lecimy dalej :)


 A podczas pisania tego postu zrobił się chleb




CHLEB CODZIENNY

Nie pamiętam już gdzie mieści się piekarnia. Od wielu lat piekę sama chleby, bułki, chałeczki. Po co tyle zachodu? To pytanie zadaje mi KAŻDA nowo poznana osoba. Bo im mniej chemii tym lepiej. Jeśli można, to robię. No i przede wszystkim robię, bo lubię, robię, bo lubię mieć wpływ na to, co jem, robię, bo robię tak, jak lubię, robię, bo jest lepszy i dłużej się trzyma. Bo używam tylko takich składników jakich chcę użyć, bo dodaję przypraw, które lubię... i mogłabym tak bez końca :)
A co to znaczy piec chleb?
To nie przepis od do, to nie waga i minilitry.
Chleb, to zawsze stojący zakwas w lodówce, lub w ciepłym, jeśli właśnie się dokarmia.
Chleb, to wrzucanie do miski wszystkiego tego na co masz ochotę.
Chleb, to radość obserwowania jak rośnie, to zapach roznoszący się w całej kamienicy ;P Mają pecha :)

Więc jak robić ten chleb skoro nie ma przepisu?

Nie wiem :)

Przykładowo. Chlustam trochę zakwasu podkarmionego przez 2 dni do miski. mielę w młynku do kawy po trochę ziaren, które wpadną mi w łapki. Czasem płatki owsiane, czasem amarantus, czasem cieciorka, len, mąka żytnia, kukurydziana, odrobinę pszennej, albo jakiś amarantus, no cokolwiek. Zwykle ze 3 gatunki (chyba, że robię czysto żytni, wtedy tylko żytnia plus len, słonecznik i takie tam albo białe bułeczki pszenne, wtedy mąkę pszenną jakąś zwykłą typ 550 czy 650 i często robię je na zwykłych drożdżach), dodaję maślanki (ładnie trzymają się takie chleby na maślance i są przyjemnie wilgotne), może być też mleko a nawet woda. Nie pytajcie ile! :) Tyle ile trzeba :) Jak ktoś chce, to może sobie chlusnąć oleju czy masła roztopionego plus jakies pestki.
Mieszam, wyrabiam, aż się wyrobi :) i wrzucam do miski.
Fajny patent, jeśli macie chłodno w mieszkaniu miskę taką włożyć do ciepłej wody i raz dwa wyrośnie.
Jaj już to nastąpi, ciasto daję do formy i dalej sobie rośnie, aż będzie jak trzeba.
Grzejemy piec na mocno ciepło, myślę że jest to ok 230 (nie mam opisu na piekarniku ;P) wstawiamy garnuszek z wodą dla odpowiedniej wilgotności i chleb siup do pieca, po 10 min zmniejszamy trochę temperaturę (myślę że ok 200), po kolejnych jeszcze trochę (jakoś180  pewnie) i dalej pieczemy, w sumie ok godz. patrzymy po prostu co się tam dzieje, jak pieczesz 25 min , a chleb zaczyna się spiekać, to zmniejsz trochę. Po paru razach samo wyjdzie w jakiej temperaturze ma się piec.
Gorący wyciągamy (jak ładnie zrumieniony i odchodzi od formy) Pukamy  mu w stopy ;) jak głuchy dźwięk, jakby był z kartonu,  znaczy upieczony.
Nakrywamy ściereczką, proponuję czystą ;P i niech wystygnie. A niech ręka boska broni ukroić ciepły! :) (no dobra, też czasem nie wytrzymuję ;) Wtedy ukrojonym stawiamy na deseczce żeby wilgoć nie uciekała i całość ściereczką do wystudzenia.
No a potem to już tylko jeść, chrupać i zajadać :) Najlepiej ze swojskim masełkiem i domowymi konfiturami :)
Ale o tym kiedyś :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz